MAREK KAPICA
DO ANDRZEJA (WIÓRA)
Andrzeju, kim jesteś?
Poetą, muzykiem, majstrem?
Jesteś każdym z nich ….
Jesteś jeszcze Duchem Wolnym,
Przyjacielem serdecznym,
Wagabundą niepoprawnym
i słynnym w Europie Winiarzem!
Chapeau bas devant le „Château Wiór” !
A wiór to cząstka drzewa z pnia rąbanego,
Ale jakiego?
Z brzozy, osiki, topoli ?
Ty jesteś z dębu hardego, mocnego i wieczystego.
Tyś ze Śląska czarnego, biednego i upartego.
Ty jesteś z krainy baśniowej – wierszy i cichej muzyki,
Tyś z dnia powszedniego pełnego fachowej praktyki.
Jesteś nasz.
Czy Cię szanujemy ?
Tak !
Czy Cię zawsze chcemy ?
Tak !
Czy się Ciebie boimy?
Tak !
Czy trochę z Ciebie drwimy ?
Tak !
Czy uważamy Cię za starego ?
Nie !
Czy uważamy Cię za młodego ?
Nie !
Czy Cię podziwiamy ?
Tak !
Czy bardzo Cię kochamy ?
Tak !
Żyj nam w zdrowiu, pomyślności,
długo, mocno i wesoło.
Zawsze przyjmuj z Polski gości,
Niech Cię nie zostawią goło !
URODZINY NA OBRZE
Jak dobrze
widzieć twarze kochane,
patrzeć w oczy
tak dobrze nam znane,
słyszeć głosy
ze śmiechem zmieszane.
I mieć w sercu uczucia cieplutkie,
i mieć w głowie życzenia cichutkie …
Dla Was Kochani
- Piękni Sześćdziesięcioletni !
Niech Wam się kłaniają trawy,
trzciny nabrzeżne i stare dęby.
Niech kołysze Was wiatr nad Chyciną,
niech pieści Wasze dłonie woda nad Strugą,
niech grzeje Was dobre słoneczko,
a później ognisko serdeczne.
Niech Wam śpiewają Wiewióry, Mazury,
Peszki i Leszki a także Paluszki,
a nad ranem ptaszki niebieskie.
Niech karmi Was Krzysiu
najpierw strawą przepyszną,
a później opowieścią długą
podlaną wódeczką i winem wybornym.
Śnijcie sny kolorowe, kłębuszkowe i pachnące.
+
Niech Wam zdrówko dopisuje,
Niech Wam iskra w oku błyska,
Niech Wam dochtór nic nie „truje”,
A poza tym dajcie pyska!
PO CO SĄ ŚWIĘTA?
Żeby być ze sobą a nie obok.
Żeby jeść.
Żeby pić.
Żeby kochać.
Żeby spać.
Święta są po to,
By się śmiać,
By w ramiona brać,
By się bawić,
By odpocząć.
Ten czas jest po to,
By się odwiedzać,
By śpiewać,
By pooglądać,
By pospacerować.
Też po to,
By porozmawiać,
By pomyśleć,
By wspomnieć,
By pomodlić się.
Tylko jak to pogodzić i wyważyć?
Nie lękajcie się – nadchodzi Boże Narodzenie!
WIGILIA
Wigilia jest dobra,
bo ktoś przyniósł nadzieję zbawienia,
bo pokazał miłość,
bo to wszystko;
z czym trudno w powszedni dzień,
ma sens.
Wigilia jest dobra,
bo dzieci się śmieją
i widać ich białe ząbki,
bo opłatek leży na białym obrusie
z obietnicą życzeń.
Wigilia jest dobra,
bo jeszcze tradycyjnie
chowamy zęby
i nie wypada warczeć.
Wigilia jest dobra,
jak jest ciepło
i kolędę wspólnie śpiewamy,
patrzymy na siebie,
i jesteśmy dla siebie.
Wigilia jest dobra,
jak dobra jest woda,
jak dobre jest powietrze,
jak dobry jest chleb.
TRZEBA IŚĆ…
Trzeba nam iść do Betlejem
Do źródła wody czystej,
Po chleb pierwszy.
Trzeba nam gwiazdy wypatrywać,
Światła szukać w ciemności,
Przypomnieć sobie drogę,
Na początku której mama i tata
Przy białym stole z opłatkiem.
Trzeba iść, by kroku nie zmylić,
By głowę podnieść
I umieć spojrzeć w lustro.
Trzeba nam iść do Betlejem
Do źródła wody czystej,
Po chleb pierwszy,
By nie umrzeć z głodu i pragnienia
Przy suto zastawionym stole.
POCZONTEK PO NASZYMU
Na początku był burdel. Nic do niczego niy pasówało . Pon Boczek sie wejrzoł i pedzioł : „Niy tak niy może być!”
Jak dupło!
Z jednyj strony zrobyiło sie ciymno , jak u murzina w rzici, a z drugyj jasno jakby wto byrna anielsko łoświycił. I to już troszka sie Pon Boczkowi podobało.
Ale nie cołkiym. Pomyśloł kapka i zarozki podzielił woda, co sie tyz z tego dupniyncia wziyna na ta na wierchu, czyli niebo, i ta na dole, co jesce fest marasiasto była.
No a potym to już poszło – przegnoł woda do morza i tym sposobym wylazła corno ziemia. Pon Boczek jeszcze zrobiył wszystko zielsko i słoneczko, i gwiozdki, no i cołko gadzina – elfanty, glizdy, kamele, afy .. no i co tam jesce.
Ale czegoś jednak brakówało. Wzion Pon Boczek charknoł na glina i zacon coś lepić. Wyszło cosik, jakby cowiek , ale jak sie łodezwało: „Dobry Panie Boże, czy Pan Bóg mógłby ….”, to zarozki potłamsił glina nazod i ciepnoł jom za Brynica. Drugo figura Mu sie lepi udała, a juz cołkiym był w zocy jak sie łodezwała : „Szczynś Boże”. Pon Boczek mianówoł jom Adam.
Cosik jednak markotny był Adam i mrucoł szpetnie „Co sam mom robić !?... wto mi uwarzi?... wto mi posprzonto ?.... kogo mog bych łopierdolić…?”
No i dobry Pon Boczek ulitówoł się nad nim i zacon lepić baba. Jak ulepił wejrzoł na Adama i pedzioł: „No ja chopie – tyś mi się udoł”. A potym wejrzoł na baba i pedzioł : „A tyś Ewa troszka szpetno i przez cołkie życie bydzies się musiała malówać.” Ewa zaś zarozki wziyna liść banana (bo jesce szmatow niy było), klynkła zadkiem do Adama i zacynła wycierać. Adam się zapatrził na nia i bąknoł: „No ja Pon Boczku – może być…”
A w łogrodzie rosło wszystko. I apfelziny, i blom koule, i radiski, i tomaty, i wieprzki, i ołberiby …. no wszystko! Pon Boczek przikozoł ludziom, co mogom się wszystko jeść, ino z jednego drzewa ponki niy wolno im jeść. I poszed se Pon Boczek kapka drzymnoć.
A szlanga paskudno spod wieprzkow się wyłonacyła i jak niy zacnie kusić „Weźcie się ponki, skosztujcie trocha, zarozki na łoczy przejrzycie…” No i gupio Ewa bajsła się trocha ponki. I wtedy usłyszeli głos Pon Boczka : „Pierona jasnego – coch wom pedzioł!? Won mi z raju !!!”
No i poszli. Litościwy Pon Boczek jesce zawołoł za nimi : „Ino za Brynica niy przełaźcie!”
OBRA TU
Jechali na Obrę.
Przyjechali.
Myśleli o Obrze.
Widzą ją i czują.
Planowali ją z namysłem.
Teraz dotykają jej językiem,
Smakują.
Obra tu.
Obra teraz.
Obra z Tobą.
Obra dla nas.
Obra cieszy,
Obra śmieszy.
Obra łączy.
Obra leczy.
Rozjadą się do domów.
Pożałują.
Zaczną pracować.
Trochę zapomną.
Będą wspominać,
Czekać i planować.
Obrę?
Nadzieję!
OBRA
Obra to rzeka
Brudna, pełna śmieci, puszek po piwie i flaszek.
Była kiedyś lodówka nawet.
Obra to rzeka
o wodzie czystej, „cała w rybach oraz bobrach”,
z drzewami wyrwanymi przez wiatr.
Zdarzają się bramy na wodzie,
gdzie wodorosty i trawy na kłodzie
starej Pani Przyroda dobrała.
I są też rozlewiska urocze,
Trzciny chrupiące jak królik,
I niebieskie małe ptaszki,
Co bardzo szybko skręcają.
I podwodne kobierce,
które do słońca promieni się tulą.
Obra to dupa boląca
i pot ściekający po plecach.
Czasem trudno złapać równowagę.
I to „dziwne drżenie rąk”,
po wyjściu z kajaka.
A śmiechu ile
i krotochwil przeróżnych?!
Obra to żart mistrzowski
w inteligencji skąpany.
Obra to nasze zielone nadzieje,
Radość dojrzała
I miłość spokojna.
I jeszcze przyjaźń, co grzeje,
I pamięć.
Gdzie indziej taka grzeczność,
uśmiech szeroki
i dłoń pomocna?
Gdzie indziej taka ufność
I myśli serdeczne?
Taka jest Obra.