top of page

Wspomnienia, anegdoty, epitafia

  1. Bolo Kaniak       9.04.1951- 14.01.1984

  2. Cześka Pawlikowska    1950- 1989

  3. Janusz Hanke "Długi" 17.07.1051- 04.04.1995

  4. Arkadiusz Rygus  20.03.1962- 04.03.1999

  5. Marian Drewniok

  6. Ogór

  7. Witold Wiśniewski "Tolo"    21.04.1943- 25.12.2009

  8. Sławomir Peszka "Szczupak"

  9. Ula Bożek

  10. Tadeusz Czapla

  11. Kinga Początek "Inka"

  12. Staszek Matlingiewicz    19.04.1954- 27.03.2014

  13. Adam Jurkiewicz    25.012.1954- 27.04.2014

  14. Zenek Błaszczuk   zm 31.08.2016

  15. Franek Drewniok   17.07.2017

  16. Maja Dziczkowska "Majka"       22.01.1955- 05.04.2018

  17. Krzysiek Kawa    29.03.1951- 24 lipca 2018 link 1link 2, link 3

  18. Andrzej Stępień 22.06.1953- 21.04.2019

  19. Jerzy Jasiczek      6.06.2019

  20. Bożenna Jasińska "Ciotka"       29. 02.1947- 01.07. 2019 link 1, link 2

  21. Romek Drabek     07.06.1952- 28.12.2019

  22. Krzysiek Uracz     06.10.1955- 02.03.2020

  23. Jan Szołtysek          - 20.06.2020

  24. Bożena Białecka  - 11. 03. 1050- 08.07. 2020

  25. Ania Drewniok - 1954- 24.07.2021

  26. Jasio Dulewski - 1946- 14. 08. 2021

  27. Marek Zygmański - 19. 02.2022

  28. Małgorzata Pradelska - 28. 04 2022

  29. Andrzeja Jeżewskiego  19. 03. 2022 (77 lat)

  30. Juliusz Chorzępa 29. 05 2022 (79 lat)

 

(być może kogoś pominęłam, nie znam też wszystkich dat i nie mam wszystkich zdjęć, więc jeśli możecie pomóc- POMÓŻCIE)

BOLO

BOLO, bo tak o nim mówiliśmy był naszym głównym fotografem (stąd trudno o Jego zdjęcia-wiadomo szewc bez butów chodzi) oraz kierowcą. Jako pierwszy z tego pokolenia Aktowców zaraz po studiach stał się posiadaczem malucha. Chętnie nim "obsługiwał" różne imprezy, starając się zawsze zabrać jak największą ilość osób (żeby zmniejszyć koszty), dojechać jak najbliżej do celu i do tego często po drodze miał coś do załatwienia.

To ostatnie wiązało się z dorabianiem w prowadzonej przez rodzinę kwiaciarni-trzeba było wstąpić po kwiaty, więc pasażerowie (głownie pasażerki) siedziały wśród goździków (popularny kwiat lat siedemdziesiątych) lub asparagusa, bojąc się, żeby nie uszkodzić przewożonych towarów.

Z kolei dojeżdżanie jak najbliżej celu nie wynikało z wygodnictwa Bola, jak myśleli niektórzy, lecz ze względów zdrowotnych. Bolo urodził się z wadą serca i miał dożyć co najwyżej 18 lat, więc oszczędzał się. Chodził charakterystycznym truchtem, z małym plecaczkiem, nigdy nie biegał, i jak tylko można było to jeździł.

Był niezastąpiony w załatwianiu i obsłudze Obry.

Praca w Urzędzie Wojewódzkim (nomen omen w Wydziale Komunikacji) pozwalała mu na urlop w dowolnym momencie. Był też łasuchem. Z pobytów w chatce pamiętam jego wieczorny kogel- mogel z jagodami.....pycha. 

Odszedł od nas nagle, kiedy chore serce odmówiło pracy. Miał żonę Basię i synka Pawła.

Maśka
 

BOLO był jednym z AKT-owców, których poznałam w 1976 roku, kiedy po raz pierwszy byłam na aktowskiej imprezie. Był bardzo towarzyski i miły. Lubił imprezować, ale szczególnie zapamiętałam go  z kilku rzeczy.

  • Miał udziały w rodzinnej kwiaciarni w Bytomiu i wszystko, co rosło oceniał pod kątem wykorzystania w niej; 

  • Był posiadaczem białego malucha (zawsze białego, żeby ludzie się czepiali, że ma nowy samochód!), którym jeździł z Krzyśkiem (i często z Aniołkiem) załatwiać OBRY.

  • Pracował w Wydziale Komunikacji UW i co za tym idzie był naszym własnym ORMOWCEM.

Z każdą z tych rzeczy łączy się pewno wspomnienie ;-)

BOLO FLORYSTA 

Wszystko działo się wczesną wiosna. Była ładna pogoda. Bolo nas odwiedził i spacerując po ogrodzie fachowo oceniał wszystkie roślinki. Ja poszłam do domu zrobić herbatę. Kiedy wróciłam z przerażeniem zobaczyłam, że rabatki z bratkami i pierwiosnkami, pracowicie pielęgnowanymi przez moją teściową są puste, a Bolo wiąże kolorowe bukieciki .

Był bardzo z siebie dumny objaśniając nam, po ile może je sprzedać w kwiaciarni.

Może nie byłoby w tym nic zabawnego, ale moja teściowa nie pozwalała ani nam, ani dzieciom zrywać kwiatków z grządek bo „w wazonie zaraz zwiędną, a na grządkach długo cieszą oczy” ... i często opowiadała jak dostała po tyłku, gdy jako mała dziewczynka pozrywała główki kwiatków, z domowego ogródka.

...I tak oto Bolo zafundował nam drobny rodzinny konflikt. ;-)

 

BOLO KIEROWCA

Kolejne anegdotki nie pochodzą z moich wspomnień, tylko z opowieści Krzyśka, ale teraz są już moje. Kiedy nadszedł czas załatwiania Obry (to były czasy, kiedy wszystko załatwiało się osobiście, a telefony stacjonarne były rzadkością- to dla ewentualnych młodych czytelników), było akurat po jakichś znanych imieninach lub dniu kobiet (…a to były czasy, kiedy w pracy takie okazje były obchodzone hucznie i suto zakrapiane- to też historyczna prawda dla młodego pokolenia).

Był późny wieczór, oni w trojkę w maluchu (nie wiem kto był trzeci), a przed nimi pusta asfaltowa droga pełna kałuż.

Bolo po imprezie był bardzo wesolutki i pełen radosnych pomysłów, więc postanowił omijać wszystkie kałuże, a to spowodowało, że jechał slalomem.

Nagle, nie wiadomo skąd pojawiła się milicja. Panowie w błękitnych mundurach bez alkomatu byli w stanie stwierdzić, że Bolo jest pod wpływem, więc kazali wszystkim wysiąść i poinformowali, że Bolo spędzi noc w areszcie a pasażerowie mają się udać do hotelu. Zażądali tez prawa jazdy i kluczyków. Krzysiek (jak to Krzysiek) zaczął dyskusję, że on też ma prawo jazdy i może jechać, więc pod komisariat podjechali z nim jako kierowcą. Milicjanci sprawdzili prawo jazdy Bola, a w nim „przypadkiem” znalazła się legitymacja ORMOW- ca i legitymacja pracownika Wydziału Komunikacji UW.

Policjanci wzięli Bola na komisariat, wymusili obietnicę, że dalej samochód poprowadzi Krzysiek i puścili w dalszą drogę eskortując ich do granicy powiatu.

 

BOLO "KARAWANIARZ"

Innym razem w drodze z załatwiania Obry w samochodzie był Bolo, Krzysiek i Aniołek (jak sądzę). Żeby nie tracić na wyjazdach Bolo w drodze powrotnej z załatwiania Obry zawsze zatrzymywał się w ogrodnictwach i kupował szklarniowe kwiaty (w hurtowych ilościach). Kwiaty trafiły do bagażnika i na tylne siedzenie, gdzie tym razem siedziała Jola. Pośród powodzi kwiatów znużona Jola zasnęła  i nie obudziła się, kiedy Bolo zatrzymał samochód.

A że to była niedziela, koło samochodu przechodziły kobiety zdążające do kościoła. Zaglądały do środka i jedna z nich, widząc Aniołka, przeżegnała się i skomentowała ze smutkiem „Tak młodo odeszła…”

Basia i Krzysiek 

BOLO - "SWAT"

Druga połowa lat 70. Miałem wolną chatę i zorganizowałem imprezę: Drewnioczka, Aniołek, Iwona, Rybeńka, Mazur, Bolo. Wszyscy dotarli, impreza w toku. Nagle... dzwonek. Otwieram drzwi, a w nich nieznajoma dziewczyna.

- Dzień dobry - mówi.

- Dzień dobry - odpowiadam i czekam, aż powie, o co jej chodzi.

W końcu zorientowałem się, że pewnie Bolo coś namotał, więc go zawołałem. Miałem rację. To była jego koleżanka z pracy, którą zaprosił, nie był jednak pewny, czy ona przyjedzie, więc nic nie mówił. I taki był pierwszy kontakt Basi z Watrą no i z Mazurem. Dzięki Bolkowi Mazur znalazł żonę.

Piotrek Sz.

COŚ O BOLU

Wracałem z nim ze spływu na Bugu. W czasie jazdy w tłumiku zrobiła się dziura (od rdzy) i jego Fiacik stał się bardzo głośny.

Bolo miał fuchę w milicji (po znajomości, dostał tam "etat" cywilnego kontrolera pojazdów). Wyciągnął formularz, wpisał sobie termin obowiązkowej wymiany tłumika i w ten sposób się zabezpieczył przed "obcą" kontrola.

HB

Bolo

DRAB

COŚ O DRABIE

Pojawił się na Obrze i opowiadał historie o swym rozruszniku serca.

Jego znajomy lekarz z Ochojca przekonał go, żeby dal go sobie zainstalować. Powiedział, że co prawda nie jest jeszcze konieczny, ale też nie zaszkodzi.

Lekarze zabrali sie do tego z taka ochotą że Drab stwierdził, że gdyby mogli to wmontowaliby mu od razu dwa rozruszniki, tak duże profity miał z tego szpital.

HB

 

Dawno temu w pociągu do Zabrza spotkałam Draba. Siedzieliśmy i rozmawiali, a Drab snuł barwne opowieści o tym, jak to przekroczył prędkość i naruszył masę innych przepisów drogowych, wskutek czego zabrali mu prawo jazdy i musi jeździć pociągiem.

Potem spojrzał na mnie krytycznie i zapytał: „A Tobie za co zabrali?”

BK

Drab
Ciotka

CIOTKA

O CIOTCE

Na almaturowskiej Hańczy Krzysiek wysłał Ciotkę z dwoma pomocnikami na zakupy do Suwałk. Polecił im kupić większą ilość wina na grzańca.

Na biwaku krzyczy do Ciotki: Co za wino kupiłaś?!

Kupiła wytrawne, i do grzańca poszła też większość cukru, który jak pamiętacie był w cenie.

Heniek

 

 

Ta Heniowa opowieść przypomniała mi (znowu wspomnienia K), jak to w początkach przygód z AKT-owcami Ciotka uczyła się śląskiego.

Pietraszonka, Ciotka w kuchni.

-Ciotka, podaj zymft!- krzyknął Długi z salonu.

-Już, już, tylko się woda zagotuje!- odkrzyknęła Ciotka

Basia i Krzysiek

ADAM JURKIEWICZ 

 

ADAM NA DRAWIE

To też wspomnienia Krzyśka, nie  moje, ale ponieważ słuchałam tych opowieści wiele razy więc chyba je odziedziczyłam.

Adam jeździł z Krzyśkiem na wiele spływów- między innymi na Drawę. To były czasy kiedy wszystko woziło się ze sobą bo w sklepach półki świeciły pustkami, a dostanie czegoś bez kartek graniczyło z cudem. Krzysiek był niezwykle zapobiegliwy (szczególnie w kwestii wyżywienia) więc oczywiście na początku spływu zgromadził mnóstwo zapasów, które rozdzielał do kajaków.

Drawa jak to Drawa - na niektórych odcinkach dla niedoświadczonych kajakarzy była trudna do przepłynięcia bez wywrotki.

Tego dnia (już pod koniec spływu) trzeba było przewieźć dużo jedzenia na pożegnalną ucztę oraz nagrody książkowe dla uczestników (małe książeczki, które jak pamiętniki służyły do wpisów).

Adam był bardzo ambitną osoba, a ponieważ z różnych powodów płynął tego dnia sam, więc niepostrzeżenie załadował całą kuchnię do swojego kajaka. Na wszelkie uwagi, że może lepiej ją jednak rozdzielić reagował … hmmm – źle., więc ostatecznie pozostało tak, jak chciał. Na trasie było dużo przeszkód i kajak Adama utknął pod jakąś kłodą, obrócił się i woda wypłukała wszystko ze środka. Adam uratował się, a za przeszkodą na zakolu uczestnicy spływu próbowali odzyskać utracone dobra.

Wyłowili rozmokłe książeczki, znaleźli też trochę konserw (własność innej grupy), ale wieczorna uczta była dużo skromniejsza niż wszyscy zakładali.

 

ADAM KIEROWCA

W czasie wywrotki zaginęły też okulary Adama, z bardzo mocnymi szkłami.

Utrata okularów stała się przyczyną kolejnej, mrożącej krew w żyłach przygody.

W drodze powrotnej z Drawy Krzysiek, Adam i Iza wracali jednym samochodem- samochodem Adama. Adam mimo, że bez okularów kiepsko widział, nie chciał odstąpić kierownicy, prosił tylko, żeby Krzysiek (który siedział obok) mówił mu, jakie znaki drogowe są przed nimi. Przekaz ustny był precyzyjny, ale przy prędkości z jaką jechali, czas reakcji był zdecydowanie za długi i kiedy (po raz trzeci), z piskiem hamulców zatrzymali się prawie wylatując z zakrętu, Adam poddał się i dalej prowadził Krzysiek  ( ...a Iza .. spała).

Basia i Krzysiek

Adam Jurkiewicz

TOLO WIŚNIEWSKI

Tola poznałam kiedy zaczęłam się spotykać z Krzyśkiem, który był pod dużym wrażeniem jego osobowości. Razem pływali we Francji na rzece Learve (górskiej rzece z lodowatą wodą i mnóstwem głazów). Uczyli się tam bezpiecznie wywracać i podobno Tolo wychodząc z wodnej topieli zawsze mawiał, że ta rzeka robi z niego „bardzo małego mężczyznę”.

 

Zabawne zdarzenie wiąże się z Tolem i ślubem mojej córki. Hubert (wtedy jeszcze jej narzeczony) opowiadał nam dużo o małżeństwie, u którego mieszkał studiując w Gliwicach. „Jego” nazywał go „Wiśnia”. Kiedy Isia i Hubert pojechali do Wiśni z zaproszeniem – my wybraliśmy się do jakiegoś marketu. Krążyliśmy pomiędzy regałami i nagle dzwonek telefonu. Dzwonił Hubert do Krzyska: „Ktoś chce z Tobą rozmawiać.”

Krzysiek przejął rozmowę i ku jego zaskoczeniu z drugiej strony usłyszał Tola.

Okazało się że Hubertowy „Wiśnia” i „Tolo”, o którym Krzysiek dużo opowiadał Hubertowi wspominając kajakowe przygody- to jedna i ta sama osoba!

I tak po długim czasie niewidzenia spotkaliśmy się najpierw u Maryny i Tola w domu, a potem na ślubie i weselu dzieci. Niestety, mimo licznych planów- już nie zdążyliśmy się spotkać ani na Obrze ani na Augustowie.

BK

Tolo

JASICZEK

 

HIDALGO

Z Jasiczkiem -Bacą to było tak, że trudno określić, które z Jego opowieści były prawdziwe, a które służyły tworzeniu Jego legendy.

Podobno Jego znajomość hiszpańskiego, a tym samym cała ścieżka zawodowa wzięła się z... lenistwa. Kiedy w czasie studiów trzeba było wybrać język obcy, a większość studentów traktowała to jako przysłowiowe piąte koło u wozu, Jasiczek (chyba razem z Tolkiem, ale tego nie jestem pewna), postanowili wybrać hiszpański.

Uczył go wtedy sam szef Studium Języków Obcych. Liczyli, że będzie łatwo i przyjemnie, bo szef na pewno nie będzie miał czasu na nauczanie... Chyba było inaczej skoro potem, gdy Jasiczek zaczął pracę w centrali handlu zagranicznego, obsługiwał kraje hiszpańsko języczne. Stąd Jego wędrówki Drogą świętego Jakuba, fascynacja Ameryką Łacińską, jej kulturą i kuchnią, o czym lubił opowiadać. Nawet noszone przez Niego apaszki i starannie przycięta bródka upodobniały Go do hiszpańskich hidalgów ;-).

Maśka

JASICZEK JUBILAT

Jasiczka też znam z opowieści Krzyśka. Bardzo lubię związaną z nim historię z Obry.

Jasiczek świętował wtedy 30 urodziny.

Krzysiek i inni "młodzi Aktowcy" byli jeszcze na tyle młodzi (początki studiów), że nie mieli pojęcia, że "starzy" ludzie w wieku Jasiczka, mogą mieć ochotę na zabawę.

Płynęli, płynęli i płynęli,  i na pierwszym postoju Jasiczek wysiadł z kajaka, z małą walizeczką. Otwarł ją, a w środku objawił się biały obrusik, kryształowe(!) kieliszki i butelka naleweczki.

Jasiczek zarzucił na przedramię białą serwetę i wprawnie zaserwował wszystkim po kieliszku nalewki, a kiedy wszyscy wypili, sprzątnął sprzęty do walizeczki i powtórzył całość na następnym postoju.

Po przyjeździe do domu Krzysiek opowiadał mamie o Obrze i wypowiedział wtedy zdanie, z którego często się naśmiewaliśmy, gdy przekroczył 30: Mamo! wyobraź sobie, że tam był taki stary człowiek, ale miał wielką fantazję! On zachowywał się całkiem jak my!

 

Z innych opowieści o Jasiczku pamiętam, że każdą, nawet najcięższą pracę potrafił wykonać przy pomocy wskazującego palca. Ale zapewne znajdzie się ktoś, kto zna to z autopsji i lepiej rozwinie ten temat.

Basia i Krzysiek

JASICZEK PIELGRZYM

Na którejś rocznicy AKT (chyba), opowiadał mi o licznych Drogach Jakubowych, które zaliczył, o Hiszpanii, Hiszpanach.

Opowiedział mi o reakcji pewnego Hiszpana na jego uwagę (nie pamiętam okoliczności tego zdarzenia), że woli już masturbację niż jakiś proponowany (?) mu kontakt.

Hiszpan był oburzony, wskazywał na panie będące tam w pobliżu, które tylko czekają i którym zrobiłby radość, obdarzając je swą spermą.

HB

 

Jasiczek
Staszek M

JAK STASZEK ODZYSKAŁ WĘCH

Na imprezie w chatce z okazji 60 Krzyśka, był również Staszek nałogowy palacz.

"Nałogowy palacz", który zapomniał zabrać ze sobą stosowny do sytuacji zapas papierosów.

Kiedy wypalił wszystko, co miał stanął przed dylematem: zejść na dół po papierosy, czy iść z innymi na Przysłop. Pogoda był piękna i sprzyjała wędrówkom, więc wybrał Przysłop i tak przetrzymał pierwszy dzień nikotynowej abstynencji.

...A potem kolejny… i kolejny i ostatecznie rzucił palenie.

Po kilku dniach zauważył, że wokół niego jest pełno zapachów i był tym autentycznie zachwycony!

BK

KRZYSIEK URACZ

 

KRZYŚKA poznałam,podobnie jak Bola i wielu innych AKTOWCÓW, na mojej pierwszej imprezie (Złazie Księżycowym) w chatce na Lasku. A potem to już spotykaliśmy się całkiem często: na Obrach, wyjazdach, spotkaniach 44.

Pochodził z Porąbki koło Sosnowca i tam zresztą do końca mieszkał, ale mimo, że „gorol”, był zafascynowany śląskością. Był też historykiem amatorem, i z pasją poznawał historię swojej Porąbki.

Przez pewien czas każdego ranka dostawałam od niego relację co zdarzyło się na naszym terenie 100 lat temu

Potem z kolei podsyłał mi ciekawe teksty zapisane barwną gwarą, przez Barbarę  Szmatloch.  Będzie mi go brakować.

A kiedy zaczęłam nurkować i wróciłam ze swojego pierwszego wyjazdu, to zadzwonił do mnie i zapytał:

"Powiedz mi, czy nie byłoby prościej, gdybyś po prostu zrobiła prawo jazdy?"

 

Mój brak prawa jazdy nasunął mi też pewne wspomnienie o Drabku.

BK

URACZ- BALETMISTRZ

Za czasów prezesury Krzysia Uracza, byłem w radzie klubu i organizowaliśmy w Spirali Bal AKT.

Kiedyś Krzysiek opowiadał jak w czasie liceum musiał tańczyć Jezioro Łabędzie i w przygotowaniach do balu postanowiliśmy to wykorzystać, nic mu nie mówiąc.

Scenariusz był następujący: na bal przedostali się porywacze( jednym był Długi drugim był chyba Rybeńka), porywacze wpadli na salę, zamaskowani rajstopami na twarzach i porwali Iwonę.

Następnie Krzysiek jako prezes negocjował z nimi okup za uwolnienie.

W trakcie negocjacji ustalono, że porywacze uwolnią Iwonę, jak prezes zatańczy Jezioro Łabędzie,

co też się stało i Iwona cała, i zdrowa wróciła na bal.

Mam chyba takie zdjęcie albo przeźrocze jak Krzysiek tańczy, jak znajdę to opublikuję

Piotrek

RZECZ O KRZYSZTOFIE WIELKIM- JEGO Z BIAŁOGŁOWAMI PRZYPADKI

Wiadomo czynimy wszystkim tu obecnym, a mianowicie druhom i waćpannom z ALMA MATER Gliwicenzis oraz gościom naszym serdecznym - professores, że obecny tu mąż imieniem Christophorus Uracz, niniejszym 65 rok życia przekroczył. Tenże jubileusz naszego druha Krzysztofa zaiste ważnym i godnym zapisania nie tylko w annałach ale i w naszych sercach jest.

Tedy miarkując jego zasługi wszelakie, gdzie przykład wytrwania i męstwa wszystkim dał, godzi się przypomnieć i te, które z wielką admiracyją w pamięci naszej pozostały.

Z chwałą niezmierną stawając w każdej potrzebie, wzór rycerstwa dawał. Szczególną atencją darzył bialogłowy, które w niewielkiej liczbie w szeregach żakowskich się znalazły.

Onego czasu, gdy jedna z nich imieniem Ligia zawołała – A ugryźże mnie w dupę! - natychmiast ją ucapił, przez kolano swoje przełożył i życzenie spełnił . Wrzask pogryzionej upewnił go, że żądanie dobrze wykonał. Dla wtajemniczonych wiadomym jest, że ślad owego zdarzenia w wiadomym miejscu, na długo pozostał.

Wśród wielu zdolności, jakie nasz Krzysztof miał, także do nauczania talent przejawiał, lubo bakałarzem nie był. Owóż onego czasu trzy bialogłowy: Theresiam, Christinam i Staphaniam, do swojej alkowy w Domu Asystenta na poczęstunek zaprosił i czystą okowitę, z wielką cierpliwością, pić nauczył. Potem bezmocne, chwiejące się na nogach, lecz roześmiane z czerwonymi licami, z wielką atencją do akademika odprowadził.

Wieleż też nadobnych dziewic szczerze go podziwiało. Boć i przystojności, i miłego obejścia mu nie brakło a choć bawny - bałamuntem nie był. I oto jedna z nich dostąpiła zaszczytu umycia nóg Jego. Z czcią wielką , wyciągnięte nad miednicą obnażone stopy Jego z odległości pół metra szczotą ryżową na kiju , nie żalując proszku Jawox , wyszorowała i szmatą do podłogi spłukała. Byli świadkowie tej historycznej chwili i może by i oni dostąpili też zaszczytu umycia nóg Jemu, gdyby nie to, że zrobiły się czerwone i miejscami ze skóry odarte.

Byłoż i wiele innych u Krzysztofa przypadków, aleć już o nich nie opowiemy, gdyż noc za krótka.

Krzysztofie, druhu nasz kochany!

Dziadowie nasi zwykli byli kończyć uczty swe i wesołe zjazdy, serdecznym uściskiem i kolejnym kielichem „Kochajmy się”. W tem słowie mieściła się cała gorącość braterstwa, jedność uczuć i harmonia serc.

I nas łączy tutaj łączy jedność krwi, celów, pragnień i nadziei, i nas łączy węzeł przyjaźni, upleciony z Twoich starań , pracy dla dobra współbraci. W tem rozumienu wznoszę ten toast: „DZIĘKUJEMY i KOCHAJMY SIĘ !”

Zbyszek W.

WSPOMNIENIE O KRZYŚKU URACZU, w kilku odsłonach Leon I

 

Odsłona 1, wątek gwary śląskiej

 

Żyłem w przekonaniu, że Krzysztof jest typowym śląskim „Hanysem”, rzuconym na ziemię zagłębiowską. Nigdy Go nie pytałem skąd się wziął w Porąbce, bo przecież mieszkał przedtem w Katowicach i sądziłem, że to Jego rodzinne strony.

A korespondowaliśmy w sprawach gwary śląskiej, którą „godać niy każdy poradzi”. Co dopiero mówić o pisaniu w gwarze, która nie jest tak skodyfikowana jak język literacki.

 

Krzysiek przysyłał od czasu do czasu felietony o tej tematyce.

Ostatni jaki od Niego otrzymałem jest z 24 stycznia i został wyłowiony z internetu (Barbara Szmatlochpogodomy se po ślonsku).

Z tym większym wzruszeniem biorę do ręki książki, które otrzymałem od Krzyśka -”Nowy Testament” i mit o Prometeuszu spisane „po naszymu”.

Chociaż gwara była moją mową czasów dzieciństwa, to trudno dobrze „godać”. Krzysztof mnie do tego mobilizował. Nie jest lekko. Czytać i rozumieć to jedno. A wypowiedzieć poprawnie po śląsku to już wyższa szkoła jazdy.

Dopiero po śmierci Krzyśka dowiedziałem się, że jego dom rodzinny był od zawsze w Porąbce, a zamiłowanie do gwary pochodzi (prawdopodobnie) z czasów bliskiej przyjaźni z Januszem Hanke i mieszkania przez jakiś czas w Katowicach.

 

Odsłona 2, wątek balów AKT

 

Krzysztof był niezmordowanym organizatorem balów AKT od wielu, wielu lat. Pamiętamy bale w Jaszowcu, Nierodzimiu, na Kubalonce, w Wiśle....

A robił to w czasach, gdy komunikacja nie była tak prosta jak dzisiaj, bez komórek, mejlów i bankowości elektronicznej.

I pamiętam Jego stres przed otwarciem balu, gdy do końca nie było wiadomo, ile osób przyjedzie, ile się wycofało bez żadnego sygnału, itd. Jak tu zbilansować takie duże przedsięwzięcie?

Jemu zawdzięczamy, że bale nadal żyją.

Cieszę się, że udało się Go przekonać, żeby przyjechał i otworzył tegoroczny bal.

Zrobił to z wielką klasą. Laudacja Kluchy podkreślała to, co Mu zawdzięczamy. Dopiero potem dowiedziałem się ile Go to musiało kosztować wysiłku i znoszenia bólu.

 

Odsłona 3, wątek pamięci o Nieobecnych

 

Krzysztof zawsze pamiętał o Tych, który już przeszli do niebieskiego AKT. Uczestniczył w pogrzebach naszych kolegów i zawsze pamiętał o tym, żeby ofiarować za nich msze święte, przypominał o terminach, zachęcał.

Na pogrzebie Krzysztofa dowiedzieliśmy się o Jego zaangażowaniu w sprawy duchowe, jak zwykle cichym, bez rozgłosu. Bo On po prostu taki był....

 

odsłona 4, wątek cierpienia

 

Krzysztof cierpiał od wielu lat. Znosił to bardzo dzielnie. I w ciszy. Nigdy się nie skarżył, raczej zbywał pytania o samopoczucie i nie podejmował wątku zdrowotnego. A widzieliśmy, że jest coraz gorzej, że nie ma widoków na poprawę...

Nawet wtedy, gdy było Mu bardzo trudno, uczestniczył w spotkaniach, inicjował i podtrzymywał kontakty. Jego postawa była wielką lekcją dla każdego. Lekcją bez dużych i bez małych słów

Krzysiek Uracz

DŁUGI

BACOWANIE Z DŁUGIM

Końcówka lat 70 tych umówiliśmy się na bacowanie na Prusowie: Długi, Mazur, Bolo, Rybeńka.

Początkowo wszystko szło zgodnie z planem aż do Węgierskiej Górka, a potem było tylko „pod górkę”. PKS do Żabnicy nam uciekł, następny dopiero po południu i jeszcze zaczęło lać.

Mogliśmy iść drogą te parę kilometrów w deszczu, ale aż tacy ambitni to nie byliśmy.

Obok był postój Taxi i Długi zaczął pertraktacje żebyśmy w piątkę mogli jednym autem się zabrać.

Taksówkarz się zgodził i podwiózł nas maksymalnie blisko bacówki.

W niedzielę wróciliśmy już normalnie.

Piotrek

 

DŁUGI

Zimowisko w Borowicach. W sklepie w Podgorzynie chyba(?) zobaczyliśmy Kadarkę, bardzo nam smakujące czerwone wino, o które było trudno u nas na Śląsku. Kupiliśmy większą jego ilość z przeznaczeniem na Sylwestra. Wieczorem…. wypiliśmy wszystko.

Następnego dnia Długi zorganizował ekipę i poszli po nowa porcje na Sylwestra. Sytuacja się powtórzyła.

Długi jeszcze dwa albo trzy razy wychodził z ekipa po to wino, aż ostatnia dostawa trafia w końcu na Sylwestra.

HB

Długi

KRZYSIEK KAWA

KRZYSIEK I KOT

O Krzyśku mogłabym dużo opowiadać, ale AKT-owskie opowieści zostawię innym, a opowiem coś, co wydaje mi się bardzo dla niego charakterystyczne, a jednocześnie zabawne. Pewnie pamiętacie, że Krzysiek był niezwykle obowiązkowy i jak już wziął kogoś pod swoje skrzydła, to starał się przejąć nad nim opiekę w sposób absolutny.

Dotyczyło to i ludzi, i…. zwierząt.

Szczególną pasją Krzysia było gotowanie i godziwe nakarmienie wszystkich potrzebujących i głodujących.

No i właśnie: mieliśmy czarnego kota- Kocurka. Kotek był "żywieniowo" bardzo rozpuszczony (jak wszystkie nasze zwierzaki), ale miał szczególne upodobania- uwielbiał zjadać żarło z psich puszek. (dla uspokojenia miłośników zwierząt: psie żarcie kotom nie szkodzi, ale kocie nie jest wskazane dla psów).

Była niedziela, kot chciał jeść, a tu jak na złość nie było w domu żadnej puszki z psim żarciem. Kot łasił się do Krzyśka i miauczał rozpaczliwie.

Krzysiek był bardzo zdenerwowany i na nic się zdało uspokajanie go, że jak kot zgłodnieje to zje to, co jest.

Krzysiek czuł, że zawiódł zaufanie kota.

My wybieraliśmy się do kościoła no i się zaczęło:

-Może pojedziecie samochodem i wejdziecie do sklepu, albo was zawiozę.

-Nie trzeba, jest ładnie.

-No to może po Was przyjadę.

-Nie, bo chcemy się przejść

-…Ale przy okazji kupię puszkę.

-Kot zje to co jest, nie ma potrzeby…

Kiedy wróciliśmy do domu, kot… zajadał psie żarcie, a skruszony Krzysiek tłumaczył, że musiał pojechać do sklepu, (wtedy sklepy były jeszcze otwarte w niedzielę), bo kot się tego domagał siedząc i gapiąc się na niego z nadzieją.

BK

KRZYSIEK K

ZENEK BŁASZCZUK

Zenka, można powiedzieć, że poznawałam dwukrotnie. Po raz pierwszy jako studenta, z którym razem działałam w radzie AKT-u, której prezesem był Krzysiek Kawa. Przesiadywaliśmy do późna na spotkaniach rady. Zenek, jako jeden z dojeżdżających do Gliwic codziennie, starał się ograniczyć nasze nadmierne gadulstwo, aby zdążyć na konkretny pociąg. Nieraz jeszcze w drodze na dworzec omawialiśmy sporne kwestie, czasem trzeba było poczekać na następny pociąg... 

Z tego okresu pamiętam wspólny pobyt na Bakcynaliach (to była giełda piosenki studenckiej w Lublinie). Czekaliśmy w tłumie na kolejny występ ,gdy Zenek nagle zaniemówił i wskazał palcem dziewczynę pytając kto to. Na całe szczęście obok stała Ciotka i jako prawdziwa gospodyni i lublinianka, we wskazanej dziewczynie rozpoznała Elę.

Przedstawiła ich sobie i  Zenek wpadł po uszy. Pobrali się,przenieśli do Lublina, bo Zenek, jak na prawdziwego hajera przystało, pojechał budować kopalnię w Bogdance.

Z Klubu zniknął, pojawiał się z rzadka na kolejnych leciach.

I tak po latach, kiedy moja córka w 2009 rozpoczęła studiować w Lublinie, poznałam Zenka po raz drugi jako -emeryta, ojca dwóch córek, dziadka. A także "pana na włościach", bo razem z Elą byli właścicielami działki w Nałęczowie.

Postawili tam drewniany dom-to było królestwo Eli, a Zenek szalał w ogrodzie-spełniał się jako ogrodnik. Smak Jego nalewki z orzechów laskowych pamiętam do dzisiaj....

Maśka

Zenek B
Cześka

CZEŚKA

Nie pamiętam czy bywała już w AKT-cie jak ja przyszłam, czy trochę później. Wprowadził Ją Klucha. Była jego koleżanką z liceum -najlepszego wtedy w Katowicach-I LO im. A. Mickiewicza, pieszczotliwie zwanego" Mickiem". Z racji swojego wykształcenia (skończyła biologię na UŚ) była dla klubowiczów źródłem wiedzy przyrodniczej. Angażowała się w szkolenie strażników ochrony przyrody, które  organizowaliśmy jako klub wspólnie z uczelnianym oddziałem PTTK (m. in. na tym polu działał Kazio Mazurek), a także organizowane przez Kluchę artystyczne wydarzenia jak topienie Marzanny.

W AKT-cie poznała Wiewióra, przyjaciela Kluchy, a później swojego męża. Lubiła czasami zaimponować w towarzystwie. I tak pamiętam spotkanie sylwestrowe, na którym podała krewetki. A były to   siermiężne lata siedemdziesiąte, gdzie o krewetkach mało kto słyszał, a na pewno nie wiedział jak je jeść...

Na przyjęciu ślubnym , w domu (dla kilkunastu zaprzyjaźnionych  osób), świetnie się bawiliśmy losując fanty. Każdy wygrywał parę białych szpilek jako "buciki panny młodej" .Gdy jeden gości chciał je oddać, żeby mogły być użyte ponownie pokazano mu cały karton. Buty, chyba po 1 zł za parę udało się kupić Krzysiowi Kawie, którego wujek pracował w hurtowni obuwia! Długo miałam je jeszcze w domu, ale nigdy nie ubrałam, bo nie był to mój rozmiar.

Mój pierwszy prawdziwy autostop tez przeżyłam z Cześką. Gdzieś w środku lata byliśmy z klubu na giełdzie piosenki turystycznej w Szklarskiej Porębie w bazie"Pod ponurą Małpą". Wracając dotarliśmy autobusem do Wrocławia, a na resztę nie mieliśmy pieniędzy ,więc ruszyliśmy stopem. Jadąc na rogatki Wrocławia tramwajem zostawiliśmy namiot. Krzysiek Kawa z chłopakami wrócił, aby go odnaleźć, a reszta pojechała dalej. Ja jechałam z Cześką. Całkiem sprawnie dotarłyśmy do Rudy Śląskiej. Tu wsiadłyśmy do tramwaju do Katowic. Byłyśmy tak niewyspane po nocnych śpiewaniach, że zasnęłyśmy mocno. Dopiero motorniczy obudził nas na przystanku przed katowickim dworcem, po naszych plecakach sądząc,że tu chcemy wysiąść....

Gdy pojawiły się dzieci i Cześka pisała doktorat przestała pojawiać się na klubowych imprezach. Spotykałyśmy się czasami, bo mieszkam niedaleko Wydziału Biologii, aby wypić kawę i poplotkować. Nasze ostatnie spotkanie miało miejsce w tramwaju-życzyłam Jej dobrego pobytu w Chicago.....

Maśka

INKA

Nie wiem czy wiecie, że Inka była pierwszą dziewczyną w AKT, której koledzy słuchali z własnej i nieprzymuszonej woli.

W tamtym czasie (1973/4) nie było żadnej dziewczyny w radzie Klubu, imprezy wymyślali i prowadzili faceci. Dziewczyny mogły robić kanapki, herbatę, malować plakaty i chwalić swoich kolegów...

I nagle drobna, o ujmującym uśmiechu dziewczyna- jest słuchana! 

Gdy grającym i śpiewającym facetom wysiadał głos, bolały palce lub kończył się repertuar prosili Inkę- (jedyną grającą i śpiewającą dziewczynę!), żeby ich zastąpiła.

Nie dawała się długo prosić i swoim miłym ciepłym altem dalej prowadziła śpiewanie. Jak każdy grający miała swoje ulubione utwory. Mnie zawsze będzie się kojarzyć z "Drożyną".

Maśka

 

Gdzieś około 1973-74 roku wybraliśmy się z Ryśkiem Mazurem do Inki, która wtedy mieszkała na stancji, żeby zobaczyć jak wygląda plecak z aluminiowym stelażem w formie ramki. Było to wtedy coś nowego i Inka kupiła go pewnie gdzieś za granicą (pewnie to była Czechosłowacja). Pojechaliśmy tam słynnym rowerem Ryśka -tandemem na małych kółkach, który świetnie się spisywał w terenie równinnym, natomiast odbywaliśmy na nim również wyprawy w tereny górskie, co powodowało wiele sytuacji, czasem zabawnych a czasem dramatycznych. Ta wyprawa do Inki była „bezpieczna”, po płaskim.

Znaleźliśmy ulicę Dworską, na której mieszkała Inka (w Gliwicach, za zakładem ERG, strasznie wtedy zanieczyszczającym okolicę).

Inka z dumą zaprezentowała nam rzeczony plecak, ze stelażem wykonanym z rurek z alu i nylonową tkaniną, w której było wiele użytecznych kieszonek. A my z Ryśkiem dotykaliśmy go i podziwialiśmy, bo sami byliśmy wtedy jeszcze na etapie plecaków brezentowych z bardzo nieergonomicznym, stalowym stelażem.

Inka mieszkała bardzo skromnie, a jedynym luksusem na tej stancji była gitara.

A było to bardzo dawno temu, można chyba powiedzieć, że przed Początkiem ?????

Leon 

INKA

OGÓR

Dopiero po wielu latach okazało się, że Janusz jest tarnogórzaninem (jak i ja oraz sporo osób w AKT).

A wyszło to tak trochę przypadkowo, przy rozmowie o pielgrzymce mężczyzn i młodzieńców do Piekar Śląskich, która odbywa się corocznie w ostatnia niedzielę maja).

Janusz powiedział, że on wybiera się na nią z Tarnowskich Gór, a gdy go zapytałem dlaczego, to wyszło, że stamtąd pochodzi i tam wtedy żyła jeszcze Jego mama.

Janusza mam w pamięci jako niezwykle pogodnego człowieka, nawet wtedy, gdy zmagał się już z chorobą, która go niszczyła.

 

Spotkałem Go też poza turystyką, w czasie prac przy wykonywaniu ogrzewania podłogowego w kościele św. Bartłomieja w Gliwicach. Przyjechała ekipa fachowców ale skrzyknięto parafian do prac pomocniczych. Też stawiłem się tam do prostych robót. Podczas wożenia taczką betonu zobaczyłem Janusza i gdy do niego zagadałem, to okazało się, że to Jego firma wykonuje to ogrzewanie (a Bartłomiej to największy kościół w Gliwicach!). Janusz oczywiście nie dawał po sobie poznać, że on tam jest najważniejszy, bo odpowiada za tę robotę od początku (od projektu), aż do końca. Ta Jego skromność zawsze była ujmująca.

Leon 

Ogór
Ania Drewniok

DREWNIOCZKA

Anię - "Drewnioczkę" jak o Niej często mówiliśmy poznałam jesienią 1978 na którymś ze spotkań AKT-u. Jako najmłodsza z klanu Drewnioków była w cieniu swych braci Franka i Mariana. Zabierali Ją już wcześniej na obozy, dzięki czemu znała wielu klubowiczów i nas, pierwszaków wprowadzała w ten świat. Nie lubiła „błyszczeć“ była raczej osobą drugiego planu. Jeździła zarówno w góry, jak też na kajaki, ale najbardziej lubiła chyba wyprawy rowerowe czyli jazdę "na kole". Razem z Leonem i Ryśkiem Mazurem oraz innymi zwiedzała tak Polskę i kraje ościenne. Ja zapamiętałam Ją z zimowisk narciarskich w naszej chatce, Święta chatki, Topienia Marzanny na Jurze, złazów Księżycowego Babiogórskiego.

To dzięki Niej poznałam smak prawdziwych śląskich makówek, które przywiozła na poświąteczne zimowisko. Ona też uczyła mnie „godania”, bo „nie wypada, żeby ktoś urodzony w Chorzowie nie „godoł”. Niestety bez efektów -sporo słów rozumiem, ale nic więcej. Gdy zimą w stanie wojennym udało nam się załatwić przepustki i w kilka osób pojechać do Zakopanego co wieczór Anka czytała nam kolejny fragment „Cholonka” Janoscha. Po kilku dniach nasza sąsiadka, a ściany były drewniane jak to w góralskim domu, zapytała zaciekawiona co nas tak bawi, bo zupełnie nie mogła zrozumieć co czytamy i w jakim języku, a my skręciliśmy się ze śmiechu, Anka tak świetnie interpretowała ten śląski tekst. Gdy czytał to ktoś inny to nie było to! Potrafiła też opowiadać śląskie wice. Raz udało mi się namówić Ją na występ na Święcie Chatki, gdy wystąpiła w roli ufoludka w bardzo niewygodnym i ciężkim nakryciu głowy.

Bardzo dzielnie to znosiła i wyglądała świetnie!

Gdy skończyła studia/chemię na Pol.Śl. zaczęła pracę w Chorzowskich Azotach, potem poznała i poślubiła Janusza Kolisko, i urodziła Bartka. Razem z rodziną kontynuowała krajoznawczą pasję, pojawiała się na rocznicowych imprezach klubowych, utrzymywała kontakty z przyjaciółmi z dawnych lat, do których miałam szczęście się zaliczać.

Maśka

JULIUSZ CHORZĘPA

Kochany Przyjacielu

Niesłychanie ciężko jest pisać o śmierci kogoś, kogo się znało od sześćdziesięciu lat i kogo się uważało za najbliższego przyjaciela, kogo się szanowało, podziwiało i kochało!

Juliusz  był dla nas kimś szczególnym. Nie znam drugiego takiego człowieka, który do szerokiej grupy naszych znajomych i przyjaciół wnosiłby  tyle twórczego entuzjazmu, ciepła, serdeczności i życzliwości co Juliusz.  Był na zawołanie do pomocy każdemu, kto tej pomocy potrzebował.  Był duszą towarzystwa, naszą siłą napędową  i inicjatorem każdego działania, przynoszącego nam radość i spełnienie.  Był wspaniałym organizatorem  wszystkich przedsięwzięć i imprez  turystycznych, licznych spotkań  towarzyskich, przynoszących nam ogromną satysfakcję i będących wspaniałą odskocznią od szarej prozy życia. Imponująca była Jego sprawność fizyczna, pozwalająca Mu osiągać liczne sukcesy sportowe i turystyczne od czasów wczesnej młodości do późnych lat życia. Był niekwestionowanym liderem licznych sportów wodnych, siatkówki, kortów tenisowych i narciarstwa.  Odnosił wybitne sukcesy w pracy zawodowej oraz w każdej dziedzinie życia, z którą Mu przyszło się zmierzyć. 

Absolutnie legendarna była Jego muzykalność,  cudowny ciepły głos, świetna gra na gitarze, a przede wszystkim fenomenalna pamięć do tysięcy tekstów piosenek, które wraz z Nim udawało  nam się odtwarzać przy licznych spotkaniach przy ogniskach.

Juleczku Kochany!

Dziękujemy Ci za wszystkie te chwile, które dane nam było przeżyć z Tobą i dzięki Tobie! 

Dziękujemy za organizowane przez Ciebie rajdy, spływy kajakowe, rejsy żeglarskie, wycieczki w Bieszczady i w liczne inne piękne zakątki!

Dziękujemy za przeżyte wraz z Tobą emocje narciarskie!

Dziękujemy za Twoją pigwówkę  i smakowite dzieła kulinarne, którymi nas hojnie obdarowywałeś!

Dziękujemy za cudowne  i niezapomniane chwile przy ogniskach, przy Twojej gitarze i przy śpiewanych Twoim wspaniałym,  ciepłym głosem przepięknych piosenkach!

Dziękujemy za nasze sanatoryjne pobyty w Truskawcu na Ukrainie!

Dziękujemy za to, że z nami byłeś, że nam towarzyszyłeś i służyłeś radą oraz pomocą przez wiele, wiele lat!

Dziękujemy, Juleczku! 

Pilnuj tam w Górze Niebiańskiego Ogniska i czekaj na nas, abyśmy mogli  Panu Bogu razem zaśpiewać  na głosy  tak pięknie, jak nigdy przedtem!

               Edward Skotnicki  

Jaworzno, 28 maja 2022.

Juliusz Chorzępa
bottom of page